Od wielu tygodni błądziłam z Immortalem po świecie... Widziałam wiele przepięknych krain, ale jakoś żadna nie była wystarczająco przekonująca. W końcu, pod koniec lipca, gdy żniwiarze pracują w pocie czoła a dotychczas złociste morza zbóż powiewały swobodnie, teraz przemieniły się w walcowate baloty. Kukurydza z dnia na dzień staje się większa okazując swoje złote kolby. W lasach biega mnóstwo zwierzyny. Jelenie, sarny... Na bagniskach brodzą łosie. Nad jeziorami całe stada kaczek, łabędzi i jeszcze kij wie jakich ptaków. Iście lato w pełni.
26 lipca. NARESZCIE. Po długim czasie znaleźliśmy miejsce idealne. Piękne, harmonijne... Istny raj na Ziemi. Postanowiliśmy z Immortalem zostać tutaj i założyć naszą wspólną watahę - Watahę Nieśmiertelności.
sobota, 1 sierpnia 2015
Od Shayde
„Nie tam jest twój dom, gdzie jest twoje mieszkanie, ale tam, gdzie jesteś zawsze rozumiany.”
~Montaigne
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając wszystko wokół szkarłatnym blaskiem. Chmury przybrały różne odcienie różu i fioletu. Przypominały mi teraz watę cukrową. Na niebie, nieśmiało pojawiały się pierwsze gwiazdy, pomiędzy którymi widać już było pełną tarczę księżyca, i bijące od niej jasne światło.
Cały świat nieśpiesznie pogrążał się w mroku. Leżałam na wilgotnej od rosy trawie wsłuchując się w koncert żab i owadów. Wdychałam zapach trawy i kwiatów. Wpatrywałam się w pełznącą wolno, gęstą, mgłę.
Zdawało mi się, że wszystko dzieje się tu zbyt wolno. Mimo, że spokojnie odpoczywałam, leżąc w bezruchu, w głębi, byłam gotowa do działania. Czułam, że już za chwilę coś się wydarzy. To jedna z tych chwil, kiedy ciało odmawia współpracy z umysłem. Chodź usilnie chciałam wstać, nie byłam wstanie tego dokonać.
Nigdy nie czułam się podobnie. Nawet mój własny organizm jest przeciwko mnie. Powieki ciążyły mi coraz bardziej. Wszystkie dźwięki dochodziły jakby z daleka. Poczułam, że odpływam.
Mój sen różnił się od tego sprzed kilku tygodni. Był spokojny i głęboki. Czułam się bezpieczna i szczęśliwa, jak jeszcze nigdzie indziej. Odkąd po raz pierwszy się tu znalazłam, wiedziała, że przynależę do tego miejsca. Dopiero tu poczułam się jak w domu.
~Montaigne
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, oblewając wszystko wokół szkarłatnym blaskiem. Chmury przybrały różne odcienie różu i fioletu. Przypominały mi teraz watę cukrową. Na niebie, nieśmiało pojawiały się pierwsze gwiazdy, pomiędzy którymi widać już było pełną tarczę księżyca, i bijące od niej jasne światło.
Cały świat nieśpiesznie pogrążał się w mroku. Leżałam na wilgotnej od rosy trawie wsłuchując się w koncert żab i owadów. Wdychałam zapach trawy i kwiatów. Wpatrywałam się w pełznącą wolno, gęstą, mgłę.
Zdawało mi się, że wszystko dzieje się tu zbyt wolno. Mimo, że spokojnie odpoczywałam, leżąc w bezruchu, w głębi, byłam gotowa do działania. Czułam, że już za chwilę coś się wydarzy. To jedna z tych chwil, kiedy ciało odmawia współpracy z umysłem. Chodź usilnie chciałam wstać, nie byłam wstanie tego dokonać.
Nigdy nie czułam się podobnie. Nawet mój własny organizm jest przeciwko mnie. Powieki ciążyły mi coraz bardziej. Wszystkie dźwięki dochodziły jakby z daleka. Poczułam, że odpływam.
Mój sen różnił się od tego sprzed kilku tygodni. Był spokojny i głęboki. Czułam się bezpieczna i szczęśliwa, jak jeszcze nigdzie indziej. Odkąd po raz pierwszy się tu znalazłam, wiedziała, że przynależę do tego miejsca. Dopiero tu poczułam się jak w domu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)